Nadgodziny

NADGODZINY – część 1

– Zostajesz dłużej?
Paweł wyrwał Tomasza ze skupienia, w jakim ten drugi trwał niezmiennie od dobrych kilkunastu minut. Siedział i gapił się w pustą kartkę leżącą na krawędzi biurka, jakby chciał z niej wyczytać cokolwiek, co pomogłoby mu zrozumieć ostatni telefon.
Od dwóch lat pracowali w jednym pokoju. Ich laptopy zawsze zwrócone były do siebie plecami i jedynie wąski przesmyk między biurkami rozdzielał przyjaźń obu mężczyzn. Znali się jeszcze ze studiów, w czasie których wszystkie przeżyte wspólnie chwile, pozwoliły im nabrać do siebie totalnego zaufania. Później zamieszkali w jednej dzielnicy, aż w końcu udało im się znaleźć pracę w tej samej firmie. Często-gęsto gościli także w urokliwej restauracyjce o szumnie brzmiącej nazwie „Wsiowe Gary”, gdzie ich ulubionym daniem było „jadło drwala”.
– Co? – zapytał Tomasz, podnosząc wzrok ponad linię monitora.
– Czy zostajesz dziś dłużej? – powtórzył Paweł, zakładając ręce za głowę.
– Raczej tak. Baśka chce mieć ten raport na jutro.
– To ona dzwoniła?
Pokiwał głową. Baśka, czyli Barbara Hańska, czasami nazywana przez podwładnych Hanką, pełniła funkcję dyrektora zarządzającego od zeszłej jesieni. Po dosyć rozpasanych porządkach, na jakie pozwolił tu poprzedni szef, trzymała wszystkich krótko i w odpowiednim dla siebie tonie bezkompromisowego władcy. Nie sposób było się jej przeciwstawić. Nawet biedna Majka – jej osobista sekretarka, dziewczyna nad wyraz sympatyczna i atrakcyjna zarazem – bała się każdego spojrzenia dyrektorki.
– W porządku, stary. Ja też muszę jeszcze coś zrobić – pochylił się w stronę biurka. – Ale skoczę najpierw na dół, po jakąś przekąskę.
– Bar jeszcze czynny?
– Do osiemnastej.
Spojrzał na zegarek, znajdujący się w prawym, dolnym narożniku ekranu.
– Za dwadzieścia – zaskrzypiał i spojrzał w okno – Na zewnątrz już ciemno…
– Co chcesz… Listopad…
Paweł poderwał się na równe nogi.
– Zobaczę, kto dziś jeszcze kibluje z nami – rzucił niedbale, otwierając drzwi od pokoju.
– Kazik z Olkiem – odparł Tomasz, wracając wzrokiem do excelowego arkusza. – Widziałem ich kwadrans temu. I Irena z księgowości, i pewnie Majka – wysapał.
Poprawił się na krześle, kiedy Paweł wyszedł na korytarz i zatrzasnął za sobą „wrota piekieł”, jak z przekąsem mówili o ich pokoju inni pracownicy. „Piekło” było w rzeczywistości działem windykacji, który wszelkimi, dostępnymi środkami MUSIAŁ zabiegać o wypłacalność i terminowość kontrahentów. I robił to piekielnie dobrze.
Paweł wrócił po dziesięciu minutach. Lekko zdyszany przytaszczył dwa plastikowe pudełeczka z trójkątnymi kanapkami i dwie butelki wody mineralnej.
– Łap! – podrzucił jeden komplet Tomaszowi i zasiadł na swoim miejscu, bezceremonialnie kładąc nogi na biurku.
Odpakował przekąskę i pożarł ją w iście olimpijskim tempie. Tomasz także zrobił sobie przerwę. Przymknął pokrywę laptopa i spojrzał na swoje dłonie.
– Muszę umyć łapska. Strasznie się pocę.
– Stary! Nie przejmuj się tak tym pieprzonym raportem – uspakajał go kumpel, uważając by nie zadławić się chłodną „Nałęczowianką”.
– Łatwo ci mówić.
Wstał i wpakował ręce do kieszeni.
– A tobie nie?
– Baśka powiedziała, że od tego zależy moje być albo nie być w firmie.
– Ocipiała?! – Paweł nie krył zdziwienia.
Zdjął nogi z biurka i zakręcił butelkę.
– Wiesz… Już na ostatniej naradzie dała mi do zrozumienia…
– Coś ty? – przerwał obcesowo. – Przecież chyba nie będziesz się przejmował tymi bzdurami?
– Bzdurami? Ona myśli, że ja… że ja i Majka… wiesz…
– Ale co?
– No, że mamy jakiś… pieprzony, biurowy romans. „Nieformalny, prywatny związek w miejscu pracy”.
– Tomasz! – huknął. – Nie poznaję cię. Przecież oboje jesteście wolni. Ona już dawno po rozwodzie. Ty – kawaler.
– Tak. Kawaler. Stary, dodaj.
– Przestań, bo cię trzepnę! Łap za kanapki, kończ ten raport i idziemy do „Wsiowych” na piwo. Ja stawiam. W końcu Majka podoba się wielu chłopakom, więc nie rozumiem, dlaczego niby akurat nie ty…
Tomasz wzruszył ramionami i wyszedł. Paweł ponownie odkorkował mineralną i pociągnął spory łyk. Po chwili, jego przyjaciel wrócił i zabrał się do pałaszowania kanapek.
– Z pięć osób… – mlasnął. – Z pięć osób… Oprócz nas, zostało dzisiaj po godzinach – stwierdził skwapliwie i przełknął spory kawałek sandwicza.
– Pewnie do nich też telefonowała… wiadomo kto.
– Możliwe. W księgowości aż furczy.
– Mamy jakieś kłopoty z kasą?
– Mnie pytasz?
– Nie słyszałeś nic?
– Niby… co?
– Że mamy tyły?
– Nic mi o tym nie wiadomo. Wiem, że Olek spłaca jakąś pożyczkę, którą wydębił od Hańskiej i, że wcale nie jest mu łatwo. Już dwa razy zawalił. Ale nie sądzę, żeby jego marne parę złotych miało jakieś znaczenie.
– Spoko. Dobra, stary – zmienił nagle temat. – Idę się jeszcze odlać. Po wodzie zawsze mnie goni. Jak wrócę, raport ma być gotów – skrzywił się ironicznie.
– Nie ma sprawy – Tomasz wyraźnie się ożywił. – Ale sprawdzisz, czy się gdzieś nie machnąłem. Dam ci do przejrzenia zestawienia z dwóch ostatnich kwartałów.
– W porządku.
Odstawił prawie pustą flaszkę na biurko i wyszedł z pokoju. Nie minęło pół minuty, kiedy wrócił wyraźnie podekscytowany i czymś przejęty.
– Kuźwa! Nie uwierzysz! – krzyknął, trzasnąwszy drzwiami.
Tomasz aż zachłysnął się wodą.
– Co? Co jest? – zerwał się na równe nogi, krztusząc się i odstawiając butelkę.
– Majka!… – z przerażeniem w głosie rzucił Paweł. Złapał kumpla za ramię, wbijając swoje chude paluchy tak mocno, że tamten aż syknął z bólu.


UWAGA!!!
Aby poznać dalszą część tej opowieści, musisz najpierw rozszyfrować pewne hasło, które zostało ukryte w poniższym zadaniu:

Jeżeli znasz już hasło, to kliknij w link poniżej („czytaj dalej”).

CZYTAJ DALEJ